Relacja – Puchar Polski: INA Goleniów – Świt Szczecin 2:3 (0:1)
Wstydliwy awans Świtu. Boratyński strzela gola na wagę awansu.
Zanim przejdziemy do samego meczu, nie wolno przejść obojętnie obok tego, co stało się w 87 minucie meczu, który tak dobrze się oglądało. Ina mimo przepaści, jaka dzieli obie zespoły na wielu płaszczyznach, podjęła rękawicę i mogła sprawić ogromną niespodziankę, ale… Rzadko zdarza się nam widzieć i opisywać coś, co widzieliśmy tego dnia na Stadionie Miejskim w Goleniowie około godziny 19:15. Tytuł artykułu może Was też zmylić – Boratyński to nie nazwisko strzelca bramki dającej awans, czy choćby nawet czynnego zawodnika III-ligowego Świtu Szczecin. To nazwisko arbitra, który w sposób, nie będzie przesadą słowo: bezczelny i, jak się zapewne okaże, również bezkarny, wprowadził faworyzowanego rywala biało – zielonych do następnej rundy rozgrywek okręgowego Pucharu Polski. Świt był zespołem nieco lepszym i w przekroju całego spotkania stworzył sobie więcej sytuacji i zasłużył na awans. Można przegrać sportowo i wtedy trzeba przyjąć to „na klatę”, bez zbędnych pretensji i kontrowersji. Można jednak również przegrać w sposób, jaki mieliśmy wątpliwą przyjemność oglądać. Możemy na co dzień wspierać popularną i głośną akcję: „Szacunek dla arbitra”, piętnującą wszelkie przejawy agresji w stosunku do rozjemców z gwizdkiem. Możemy również rozumieć ogólną sytuację i pogodzić się ze stopniowo pogarszającym się poziomem sędziowania z uwagi na braki kadrowe w Związku, czy też brak doświadczenia u młodych sędziów, próbujących wejść do szeroko pojętego świata piłki. Człowiek najlepiej uczy się przecież na błędach i innej, lepszej metody chyba nie ma. Ale na coś takiego zgadzać się nie możemy, bo nie po to wychodzi się na boisko. I nawet jeśli nic to nie da, to warto i trzeba o tym napisać.
Relację zaczniemy więc od tyłu, czyli od wspomnianej 87 minuty. Wtedy to Szymon Kapelusz wpakował piłkę do siatki, strzelając gola na 2:3, czym dał awans do następnej rundy ekipie, która jeszcze pół roku temu, jak równy z równym walczyła w rozgrywkach pucharowych na szczeblu centralnym z Legią Warszawa (Świt przegrał na własnym stadionie 0:1 po golu Lindsaya Rose’a, choć wcale nie był zespołem słabszym od jeszcze aktualnego Mistrza Polski). W polu karnym powstało spore zamieszanie, a odbitą piłkę na 5 metrze próbował z ziemi złapać Adrian Henger. Przypłacił tę próbę wślizgiem w kolana (!), dziurą w okolicy więzadeł krzyżowych (!!), a Ina utratą gola, bo z niewiadomych przyczyn gwizdek milczał. Na miejscu Szymona Kapelusza spalilibyśmy się ze wstydu – zdobyć w takich okolicznościach bramkę to żaden powód do dumy. Ten, wcześniej prowokowany przez kibiców (przy swojej pierwszej bramce „uciszał” gestami kibiców), najwyraźniej stwierdził inaczej, „odpiął wrotki” i absurdalną cieszynką (naśladował… sami nie wiemy – konia?) dał wyraz swojej radości, co w kontekście całej sytuacji wydaje się skrajnie żałosne. Sędzia Boratyński nie dość, że widział i słyszał (zderzenie było tak mocne, że wszyscy na stadionie je słyszeli) całą sytuację bardzo dokładnie, to podbiegł do bramkarza Iny, zobaczył ranę na kolanie, ocenił wnikliwym i fachowym okiem obrażenia, po czym najwyraźniej stwierdził, że w sumie to nic się nie stało, bo chłop będzie żył i nakazał rozpocząć grę od środka. Cała sytuacja była tak absurdalna i groteskowa, że trudno znaleźć właściwe słowa, aby ją opisać. I pomyśleć, że do tego momentu arbiter prowadził ten mecz poprawnie, nie popełniając rażących błędów. Być może problem leżał w tym, że się ściemniało, a Świt wcale nie sprawiał wrażenia, że sam z pewnością, już za chwilkę, przed ewentualną loterią rzutów karnych, przechyli szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Piłkarze Iny do końca spotkania zdołali jeszcze w pewnym stopniu utrzymać nerwy na wodzy, ale po końcowym gwizdku arbiter usłyszał, co o całej sytuacji myślą zawodnicy i sztab biało – zielonych, za co hojnie rozdawał czerwone kartki. Jeśli natomiast zadacie sobie taki trud i przyjrzycie się całej sprawie głębiej, to nawet nie będąc zwolennikami teorii spiskowych… – pozostawiamy to Wam, a my przechodzimy do tzw. „dziennikarskiego obowiązku”, a więc zdania relacji z tego, co działo się jeszcze tego dnia na murawie. Bo tego, co opisaliśmy powyżej, nie można nazwać sportowym wydarzeniem, tylko sportową kompromitacją zafundowaną obserwatorom na koniec przyjemnego dla oka meczu.
A trzeba przyznać, że na murawie działo się sporo. Skazywana na porażkę Ina pokazała swoje dobre oblicze, co w kontekście ostatnich wahań formy, nie było tak oczywiste. Co prawda, od początku meczu to goście, którzy dodatkowo przystępowali do meczu na tzw. „świeżości” (planowany na 2 kwietnia ligowy mecz z Elaną Toruń nie odbył się – Elana wycofała się z rozgrywek) mieli przewagę, ale biało – zieloni potrafili się odgryźć. W 5 minucie na prawej stronie pola karnego ograny został Kacper Sznałbel, ale z groźnym strzałem pod poprzeczkę spokojnie poradził sobie Adrian Henger. W 13 minucie kombinacyjna akcja III-ligowca zakończyła się sukcesem. Zagranie piętką otworzyło wolną strefę na lewej stronie boiska, a podanie w pole karne na 8 metr pewnym strzałem skończył Szymon Emche. Kilka minut później goleniowianie sami sprokurowali groźną sytuację w swoim polu karnym. W ogólnym zamieszaniu próbowali wyjść z szesnastki krótkimi podaniami, co skończyło się świetną sytuacją dla gości – strzał z bliskiej przytomnym wyjściem powstrzymał jednak golkiper Iny.
W 25 minucie Kacper Tomaszewicz miał swoją szansę. Po dośrodkowaniu z rzutu wolnego zdołał dojść do piłki w okolicy jedenastego metra i znaleźć sobie nieco przestrzeni w panującym tłoku, ale finalnie jego strzał został zablokowany. Następnie, po rzucie rożnym i błędzie defensywy przy wybiciu piłki, okazję miał również Piotr Winogrodzki, ale i jego strzał z bliskiej odległości w ostatniej chwili został zablokowany. Świt odpowiedział kolejną groźną akcją prawą stroną. Wycofanie piłki na 10 metr mogło skończyć się golem, ale nadbiegający napastnik gości nie trafił czysto w piłkę i, w konsekwencji, w bramkę. Akcja dość szybko przeniosła się pod pole karne gości, gdzie po podaniu z prawej strony na 5 metr od Kacpra Tomaszewicza, jeden z obrońców Świtu uprzedził nadbiegającego Damiana Banachewicza. Piłka jednak nie została wybita ze strefy defensywnej i po chwili wróciła w szesnastkę, ale Kacper Tomaszewicz ponownie tego dnia został zablokowany.
Wymiana ciosów trwała i w 35 minucie kontrę gości 2 na 2, w ostatniej chwili, na wślizgu, powstrzymał Igor Paszkowski. Ina odpowiedziała swoim szybkim wypadem. Ostro potraktowany przy linii środkowej boiska Tomasz Borucki zdołał przed faulem odegrać do Damiana Banachewicza na lewą stronę boiska. Ten wypatrzył na 11 metrze Piotra Winogrodzkiego, ale pomocnik Iny nie zdołał właściwie dołożyć stopy i Świt dalej prowadził. Pod koniec pierwszej połowy zawodnicy Iny zamienili się rolami i to Piotr Winogrodzki zagrywał na 8 metr do Damiana Banachewicza, ale ten był nieznacznie spóźniony i na przerwę piłkarze obu drużyn schodzili z wynikiem 0:1.
Druga połowa zaczęła się dość nerwowo dla gospodarzy – w szeregach defensywy Iny dwukrotnie doszło do prostych błędów, które jednak udało się w porę naprawić. Goleniowianie tracili piłki na 30-40 metrze przy wyprowadzeniu, ale w obu przypadkach biało – zieloni uniknęli konsekwencji. I po chwili, w 52 minucie, w najlepszy możliwy sposób, otrząsnęli się i dali powód do radości kibicom. W środku pola dobrze zachował się Daniel Mojsiewicz. Zagrał na lewą stronę do Kacpra Sznałbela, który zagrał wzdłuż bramki, a tam najlepiej ustawiony był Kacper Tomaszewicz – pomocnik Iny dołożył nogę i doprowadził do remisu. Dość szybko odpowiedzieć mogli goście, ale po stracie w okolicy środka boiska i zagraniu z prawej strony na 5 metr doskonałą interwencją popisał się Adrian Henger. W 63 minucie w ciągu kilkudziesięciu sekund obie drużyny zagroziły sobie nawzajem. Najpierw spore zamieszanie powstało w polu karnym Świtu, ostatecznie piłka została jednak wybita. Goleniowianie mogli kontynuować akcję, ale szybki doskok do Rafała Makarewicza skończył się stratą i kontrą gości, a następnie groźnym strzałem z okolic szesnastki, ale uderzenie to udało się podbić i Świt miał z tego tylko rzut rożny. W innej sytuacji dobre prostopadłe podanie za plecy defensywy Iny do Szymona Kapelusza dobrym powrotem zdołał zatrzymać, już w polu karnym, Rafał Makarewicz.
Ogólnie jednak pomiędzy 60 a 75 minutą obie drużyny nieco spuściły z tonu i niewiele się działo. Aż do 76 minuty, kiedy to z trudnej pozycji, świetny, silny płaski strzał tuż przy słupku z około 20 metrów oddał Szymon Kapelusz. Napastnik gości znalazł nieco miejsca, uwolnił się spod opieki obrońcy i tym uderzeniem dał prowadzenie III-ligowcowi. Adrian Henger był bez szans. Wydawało się, że od tego momentu doświadczenie zawodników Świtu weźmie górę, ale tak się nie stało. W 82 minucie ponownie był remis. Faulowany na lewej stronie na wysokości ławki rezerwowych był Maciej Żabicki. Do piłki podszedł Michał Jarząbek i jego dokładne dośrodkowanie strzałem głową na gola zamienił Michał Łukasiak. A potem… nadeszła feralna 87 minuta i z relacją trzeba się cofnąć do pierwszych dwóch akapitów. Ostatecznie Ina przegrała 2:3, ale swoją grą i ambicją pokazała, że potrafi. Najważniejsze, by sił i zaangażowania starczyło na ligę – to tam czekają nas najważniejsze pojedynki. Puchar miał być dla nas okazją do zaliczenia ciekawej przygody, która jednak została nam, w sposób bardzo niesmaczny, przerwana. Przegrać sportowo to nie wstyd. Wygrać w ten sposób, to całkiem inna sprawa.
INA GOLENIÓW – ŚWIT SZCZECIN 2:3 (0:1)
Bramki: Kacper Tomaszewicz (52′), Michał Łukasiak (82′) – Szymon Emche (13′), Szymon Kapelusz (76′, 87′)
INA: Adrian Henger – Igor Paszkowski, Michał Łukasiak (89′ Marcin Mojsiewicz), Rafał Makarewicz, Kacper Sznałbel – Kacper Tomaszewicz, Patryk Lubośny (70′ Michał Jarząbek), Tomasz Borucki, Daniel Mojsiewicz, Damian Banachewicz (76′ Maciej Żabicki) – Piotr Winogrodzki
ŚWIT: Przemysław Matłoka – Ryoma Ishizuka, Patryk Baranowski, Jakub Kuzko, Oskar Potoczny – Patryk Wojdak, Adrian Mach, Jakub Białczyk – Szymon Emche, Adam Nagórski, Paweł Krawiec
Na zmiany wchodzili: Adam Ładziak, Szymon Kapelusz
Żółte i czerwone kartki – do uzupełnienia z protokołu meczowego.